poniedziałek, 23 stycznia 2017

Rozdział 3



Pv. Ahsoka Tano:

Jesteśmy na Kamino! Wreszcie! - krzyczy mój rozum. Oznacza to, że już 1/3 zadania wykonania oraz, że niedługo nie będę musiała znosić towarzystwa Cherry. Na statku obie unikałyśmy się jak ognia i wcale mi to nie przeszkadzało. Nie przepadam za nią, a ona za mną. Kiedy rada mnie poinformowała, że będę prowadzić samodzielną misje myślałam, że umrę ze szczęścia, a kiedy dowiedziałam się o udziale w zadaniu padawanki Kaulitz chciałam sobie strzelić kulkę w łeb. Jest tyle padawanów, ale nie... Wysyłają mnie akurat z tą wiedźmą. Starałyśmy się dowodzić nie wchodząc sobie w drogę. Dość szybko minęło nam całe załadowanie statku, ponieważ wszystko było już przygotowane, kiedy przyleciałyśmy. 
 - Zaraz wylatujemy. - Stanęła obok mnie druga padawanka. Była niezbyt zadowolona, że musi mi przekazać tą wiadomość. Może i zachowałyśmy się jak dzieci z tym obrażaniem się, ale żadna z nas nie miała zamiaru zakopywać topora wojennego. Byłyśmy na to zbyt dumne.
 - Okej - mruknęłam. Już miałam coś dopowiedzieć, ale przed nami pojawiła się mieszkanka tej planety. 
 - Ładunek został załadowany - powiedziała delikatnym kobiecym głosem - Możecie już ruszać Jedi. Mamy nadzieję, że uda wam się pomóc Mandalorianom - zanim zdążyłyśmy się odezwać kobieta odeszła.
 - Nie lubię ich rasy - powiedziała Cherry, a ja nie mogłam odpuścić okazji.
 - Rasistka? Może jeszcze ci nie pasuje, że ja jestem togrutanką chociaż... Twoja mistrzyni też nią jest - zaatakowałam ją chociaż sama nie przepadałam za mieszkankami Kamino. Były za bardzo opanowane i spokojne.
 - Wal się - warknęła - nie to miałam na myśli. One są... - zamyśliła się głęboko. A ja zrobiłam to samo, przypominając sobie te istoty. Nie chodziło nam o ich wygląd, lecz o ich zachowanie.
 - Dziwne - mruknęłyśmy w tym samym czasie dokańczając zdanie. Moja towarzyszka zeskanowała wzrokiem moją twarz, a następnie odwróciła się i pomaszerowała do transportowca. A ja ruszyłam za nią, zakładając ramiona na piersi.

Pv. Shara Lonato:

 - Ocknij się - słyszę niewyraźny cichy głos. Powoli podnoszę moje ciężkie powieki, a przed oczami staje mi zakrwawiona głowa Lucasa.
 - O boże - podrywam się z miejsca na jego widok, ale od razu tego żałuje. W mojej głowie zaczynają wybuchać fajerwerki.
 - Straciłaś przytomność - informuje nie zwracając uwagi na moje wcześniejsze słowa. Zaczynam się rozglądać. Przednia szyba już nie istnieje, a w statku znajdują się gałęzie drzew. Wisimy w powietrzu - zauważam. Nasz statek najpewniej utknął między drzewami. Wnętrze jest w katastrofalnym stanie. Podnoszę rękę do głowy i dotykam lepkiej mazi.
 - Rozwaliłaś sobie głowę i nogę - podchodzi do mnie chłopak z apteczką, a ja zerkam na lewe kolano, które jest już opatrzone białym bandażem.
 - Ile leżałam? - pytam.
 - Nie wiem. Na pewno pół godziny po tym jak ja odzyskałem przytomność.
Zapada między nami cisza, którą przerywa po chwili De-vale,
 - Musimy się stad ruszyć. Wylądowaliśmy z dala od miasta, więc musimy tam dotrzeć na nogach. Tam się także dowiemy kto i dlaczego nas zestrzelił.
 - A co jeśli mieszkańcy mają coś z tym wspólnego? - pytam - Przecież mieliśmy tu przylecieć w sprawie powiązań senatorów z Separatystami, a co jeśli...
 - Dowiemy się tego w stolicy - przerywa mi - Cokolwiek to jest to i tak musimy tam iść. Spakuje prowiant do plecaka - oznajmił.
 - Ej, ale jak dotrzemy do stolicy? Urządzenie nawigacyjne się zepsuło! - krzyczę, ale chłopak już wyszedł.
Po 20 minutach zbieramy się i otwieramy zablokowane wyjście. Miałam rację wysieliśmy jakiś 15 metrów nad ziemią. Chłopak od razu skoczył na gałąź pod nami, następnie na kolejną i kolejną. Kiedy był na dole rzuciłam mu torbę i sama także zaczęłam zeskakiwać, mimo bólu w kolanie. Kiedy stanęłam obok niego zaczęłam sie rozglądać na wszystkie strony. Szczerze nie wiedziałam gdzie jesteśmy, więc zanurzyłam się w mocy, aby odszukać miasto.
 - Moc jest tutaj słaba, według tutejszej legendy ten las jest przeklęty - odzywa się po chwili Luke i ma racje, Nie mogę zanurzyć się w moc.
 - Skąd wiesz o tym? - pytam, ale nie doczekuje się odpowiedzi. Chłopak klęka na jednym kolanie i wiąże sznurówki.
 - To jak trafimy do stolicy? - pytam po chwili.
 - Stolica jest jakieś 80 kilometrów na wschód - oznajmia bez zastanowienia,
 - Skąd możesz to wiedzieć. GPS się zepsuł przy lądowaniu.
 - Widzisz tamte góry? - pokazał na cztery spiczaste wierzchołki w oddali, a ja pokiwałam głową. - Stolica znajduje się za nimi, dokładnie musimy przejść szczeliną między drugim, a trzecim - oznajmia.
 - Skąd to wiesz?
 - Wychowałem się tutaj - odpowiada po chwili, a ja krztuszę się powietrzem z zaskoczenia.






---
Witajcie ludzie, którzy to przeczytali!
Miło byłoby wiedzieć, że tacy istnieją, więc piszcie komentarze.
Pozdrawiam ;)
NMBZW





wtorek, 10 stycznia 2017

Rozdział 2




Matthew Lewins:

Właśnie zrozumiałem, dlaczego wszyscy uważają misje polityczne za najgorsze zło.
 - Ile jeszcze? - mruknąłem pod nosem, oparty o ścianę. To zdecydowanie jest moje najgorsze zadanie. Zerknęłam na mojego mistrza, lecz on wydawał się skupiony i odprężony. Przyglądał się całemu wydarzeniu ze spokojem. Chciałbym się stąd wyrwać, ale nie ma szans by Obi-wan Kenobi się na to zgodził. Mój mistrz nie wiadomo czemu bardzo dużą wagę przykładał do misji dyplomatycznych.
Po pół godzinie nareszcie posiedzenie dobiegło końca, a my podchodzimy bezgłośnie do senatorki Pantory Riyo Chuchi, którą mamy zadanie chronić.
 - Pani senator - odezwał się Kenobi do stojącej do nas tyłem pantorianki. Dziewczyna na nas spojrzała, spoglądając przez ramię. Uważałem to za przegięcie, że mistrz zwraca się co niej per pani, bo była w moim wieku. Zgarnęła ręką potrzebne dokumenty i kiwnęła głową, że możemy iść.
 - Mój padawan - przemówił zatrzymując nastolatkę - odeskortuje panią do rezydencji. Ja natomiast muszę załatwić pewną sprawę - dodał nacisk na ostatnie słowo, a senator kiwnęła powoli głową. Obi-wan wychodząc posłał mi jedno z tych swoich spojrzenie.
 - Jest pani gotowa pani senator? - spytałem ze stoickim spokojem tak jak wcześniej mój mistrz, choć pragnąłem mieć już to z głowy.
 - Tak, ale musimy coś po drodze załatwić i mów mi Riyo. - Posyła mi krótki uśmiech.
 - Mam za zadanie odeskortować pa... cię - poprawiam się - do apartamentu.
 - Słyszałam twoje wytyczne, ale muszę coś zrobić i jeśli nie chcesz nie musisz mi towarzyszyć. Nie potrzebuję niańki. - Przeszła obok mnie kierując się do wyjścia.
 - Gdyby tak było to nie musiałbym tu teraz przebywać - powiedziałem.
 - Masz coś lepszego do roboty?
 - Niż przebywanie z upierdliwą księżniczką? Tak - odparłam pewny siebie.
 - Senator - poprawiła mnie, a ja przewróciłem oczami.
 - Ale zachowujesz się jak jakaś księżna...

Shara Lonato:

Dolatujemy właśnie na Corellie, a Luke jest milczący jeszcze bardziej niż zwykle. Wykonuje swoje czynności jak robot. Nie zwraca na nic większej uwagi. Kiedy wychodzimy z nadprzestrzeni naszym oczom ukazuję się piękna planeta. Podziwiam jej majestatyczność, gdy Lucas nawet nie zerka za okno. Luke zaczyna majstrować przy urządzeniu namierzającym, aby ustawić namiary na miejsce lądowania. Nie zwracam większej uwagi na chłopaka tylko rozkoszuję się cudownym horyzontem. Niespodziewani przez statek przechodzi wstrząs i rozlega się głośny alarm, a czerwone światła zapalają się na suficie. Słyszę huk oraz wybuchy. Przez nieoczekiwany zwrot akcji upadam na ziemię. Widzę z ukosa, że mój towarzysz dość mocno uderza głową w panel kierowniczy, ale nie traci przytomności. Jak najszybciej próbuję wstać nie przewracając się i w towarzystwie wielu kolejnych wstrząsów podchodzę do fotela.
 - Lu... - zaczynam patrząc na chłopaka trzymającego się za głowę i wstukującego coś w klawisze. Z rany na jego głowie leci krew, ale na szczęście nadal kontaktuje.
 - Zostaliśmy zaatakowani. Trafili prawy silnik. Za 2 minuty stracimy zasilanie i spadniemy w dół. Nie zatrzymam uszkodzeń, a do stolicy nie dolecimy - informuje, wpatrzony w monitory.
 - Co z lewym silnikiem? - Patrzę na chłopaka.
 - Za słaby. Eksploduje za max 15 minut. Musimy lądować - stwierdza, a przez statek przechodzą kolejne turbulencje - zapnij pasy - dopowiada.
 - Rozbijemy się? - pytam retorycznie, wykonując polecenie nastolatka.
 - Oby nie - odpowiada. Łapiemy za stery w chwili gdy statek zaczyna spadać w dół.
 - Miały być 2 minuty? -  Krzyczę, by mógł mnie usłyszeć w panującym chaosie, ciągnąc ster w górę, aby wyrównać lot.
 - Stój - powstrzymuje mnie jego ręką - musimy spaść, odbijemy się tuż przed samą powierzchnią.
Ledwo go słyszę przez hałas pracującego silnika, ale kiwam głową. Jego plan wydaje mi się niedorzeczny, ale on się bardziej zna na rzeczy. Zaczynamy spadać z ogromną prędkością. Z przodu statku tworzy się tarcza ognia, a ciśnienie robi się coraz wyższe. Z paneli zaczyna się kopcić co nie ułatwia nam widoczności. Przez moją głowę przebiegają najciemniejsze scenariusze. Zauważam, że zbliżamy się do jakiegoś lasu. Jesteśmy coraz bliżej i bliżej... Na sygnał nastolatka podnoszę krążek do góry próbując razem z nim wyrównać lot...
Huk.
Ciemność.
Odgłos tłuczonego szkła.
Ból.
Cisza.



---
Bum
Piękny koniec.
Matt na Pantorze, Luke i Shara na Corellie a Ahs i Cherry lecą do Kamino a później na Mandalore.
A ja muszę ich wszystkich umieścić w tym samym miejscu...
Ehhh to będzie trudne.
Ale jak zawsze zapomniałam się przywitać!
Hejo ludy hejo!
Co do pojawiania się rozdziałów przewiduje 1 na tydzień ale to jeszcze nie oficjalna wersja. Nie mam weny więc to tyle.

Niechaj Moch Będzie z Wami Robalami!
Buziaczki xx



wtorek, 3 stycznia 2017

Rozdział 1




PV Shara Lonato:

Czekałam właśnie na Lucasa De-vale z którym miałam lecieć na Corellie, aby przeprowadzić dochodzenie. Zostało kilka minut do ustalonej godzinie odlotu, więc powoli zaczęłam się rozglądać za drugim padawanem. Znałam Luka z kilku treningów na których mieliśmy możliwość ćwiczyć razem. Po chwili na platformę lotniczą wszedł wysoki chłopak z kapturem na głowie i rękami w kieszeni. To był właśnie on. Jak na padawana jest dość specyficzny. Nie śpiesząc się podszedł do mnie, a później zerknął na frachtowiec, którym mieliśmy lecieć. Znaliśmy się z widzenia, ale miałam możliwość porozmawiania z nim kilka razy, co było praktycznie cudem, bo chłopak do nikogo się nie odzywa.
 - Idziemy? - Kiwnęłam głową w kierunku wejścia, a chłopak jedynie skinął i podążył za mną. Nie witałam się z nim, bo wiedziałam, że i tak zapewne nie uzyskałabym odpowiedzi. Weszliśmy do dość małego statku i skierowaliśmy się do kokpitu pilotów. Lecieliśmy sami we dwójkę, aby nie zbudzać podejrzeń na Corellie. Miało być to nieoficjalne śledztwo w sprawie dowiedzenia się czy tamtejsi senatorzy nie działają na rzecz Separatystów.

PV Cherry Kaulitz:

 - Błagam - jęknęłam po raz kolejny w kierunku mistrzyni, która posłała mi jedno z swoich spojrzeń, mówiące bym odpuściła, a ja z grymasem na twarzy odwróciłam się do niej plecami, aby wziąć spakowany plecak z łóżka. 
 - Powinnaś się cieszyć, że rada dała wam samodzielną misję - powiedziała opanowana kobieta.
 - Ale czemu z nią? - warknęłam zrezygnowana. 
 - Nawet jej nie znasz, a już ją oceniasz - odpowiedziała mistrzyni - Jedi nie zmienią zdania. Lecicie razem - powiedziawszy to wyszła z mojego pokoju.
Miała rację nie znałam zbyt dobrze Ahsoki Tano, spotkałam ją tylko jeden raz, ale od tamtej pory się nienawidzimy i to ze wzajemnością. Nie mogę pojąć czemu wysyłają mnie na misję akurat z nią, mało mają niepotrzebnych padawanów? Mogli mnie wysłać z kimkolwiek.
Kiedy po chwili wyszłam z pokoju na przeciwko drzi stała oparta o ścianę torgutanka. Posłała mi zrezygnowane spojrzenie.
 - Twoja mistrzynie też się nie dała przekonać? - bardziej stwierdziła niż zapytała - Cóż mój mistrz także.
 - Super - przewróciłam oczami - kilka najbliższych dni spędzę z dzieciakiem z ADHD.
 - Dzieciakiem? Jestem młodsza tylko o rok - założyła ręce na piersi, odpychając się od ściany - i to ja spędzę te dni z humorzastą księżniczką, która myśli, że świat się kręci tylko wokół niej.
 - Coś ty powiedziała? - Wysłałam jej jedno z wkurzonych spojrzeń, a ta wzruszyła ramionami, biorąc z podłogi swój plecak.
 - Chodź. Im szybciej wylecimy tym mniej czasu z tobą spędzę - stwierdziła i ruszyłyśmy razem w kierunku wyjścia. 
Kiedy dotarliśmy już do hangaru przy statku, którym miałyśmy lecieć stali nasi mistrzowie. Mistrz Skywalker oraz moja mistrzyni Shaak Ti. Teraz dopiero zorientowałam się, że Ahsoka i moja mistrzyni są jedynymi przedstawicielkami rasy togrutan w zakonie. Spojrzałam na nastolatkę idąc obok i przyglądałam się jej chwile.
 - Zrób zdjęcie starczy na dłużej - powiedziała odwracając się w moją stronę i posyłając jeden z zadziornych uśmiechów. Prychnęłam pod nosem i w tamtym momencie stanęłyśmy obydwie naprzeciwko naszych nauczycieli.
 - Mistrzowie - powiedziałyśmy równo z wyczuwalnymi zarzutami w głosie. 
 - Znacie cel misji - odezwał się Skywalker, ignorując nasze złowrogie spojrzenia - Wiele mandalorian liczy na was...
Naszą jakże bardzo ważną misją - wyczujcie sarkazm - jest odebranie zaopatrzenia z Kamino i dostarczenie je na jedną z gwiazd Mandalory, gdzie mieszkańcy cierpią. Mandalora jest systemem neutralnym, więc nie rozumiem po co im mamy pomagać. Nie są naszymi sprzymierzeńcami, ale mus to mus. Nie słuchałam rycerza Jedi i mam wrażenie, że jego uczennica też olewała jego słowa. Ale co się dziwić powtarza to co powiedziała nam rada.
 - Nie pozabijajcie się - powiedziała togrutańska mistrzyni, posyłając nam uśmiech na co obie przewróciłyśmy oczami.
 - Dobrze. - Skinęła głową moja towarzyska, ale zrobiła to z przymusu, bo któraś z nas musiała się odezwać. Minęłyśmy mistrzów i weszliśmy na pokład naszego transportowca, gdzie przywitały nas klony. Po paru sprawach organizacyjnych wydałyśmy rozkazy startu i tak rozpoczęła się nasza misja.
 - Cel Kamino - rzuciła z sztucznym entuzjazmem togrutanka, kiedy wchodziliśmy w nadprzestrzeń.









---
Słaby prolog i słaby 1 rozdział.
Wiem o tym.
Ale akcje planuje gdzieś dopiero 3/4 rozdziale
I ogółem Hejo *macha rękami*

Podczas pisania tego rozdziału przeżyłam zawał serca. Najnormalniej w życiu zawał, cały ekran mojego laptopa zrobił się niebieski z jakimiś liczbami, a co zrobiła mądra Eira? Zamknęła jak najszybciej klapę i uciekła na drugi koniec pokoju *strzela face palma*. Mądra ja nie ma co. Tak jeśli chodzi o jakiś kontakt z elektroniką to słabo... Ale laptop żyje, jak na razie.  To tyle.
Więc donapisania skarbeńki xx
Niechajże Moc Będzie z Wami Kowalami!



niedziela, 1 stycznia 2017

Prolog


POCZĄTEK


         Nastąpił po raz kolejny ten czas, aby wyróżniających się adeptów mianować na padawanów. To była wielka chwila dla tych młodych Jedi. Był to kolejny krok w ich ścieżce, prowadzącej do uzyskania stopnia rycerza Jedi i stania się pełnoprawnym członkiem Zakonu. Każdy z nich przeżywał w głębi duszy tą jakże olbrzymiej wagi sytuację. Zaraz poznają przyszłych mistrzów u których boków będą się kształcić. Teraz, gdy w galaktyce panuje wojna padawani pełnią szczególnie ważną funkcje, ponieważ w przyszłości to oni będą starać się zapobiec dalszemu rozlewowi krwi. 
           Ceremonia zawsze wygląda tak samo. Osoby z klanów, które przeszły próbę zostają uhonorowane awansem na wyższy stopień. Podczas uroczystości są im obcinane włosy, pozostawiając jedynie jeden mały warkoczyk. Wyjątkowa sytuacja następuje, gdy młodzi uczniowie są wysyłani od razu na pole bitwy lub misje, aby tam dopiero poznać swojego przyszłego mistrza, lecz to zdarza się rzadko. 
 - Przed wami wielce ważna chwila. Już za chwilę mistrzowie przydzieleni wam zostaną, lecz zanim to nastąpi pojąć musicie, jaka odpowiedzialność spoczywać będzie na waszych ramionach. Bycie padawanem ważnym etapem jest w waszym szkoleniu, lecz zdobycie tego szczebla nie oznacza koniec nauk. Jest to dopiero początek... 
               Tak brzmiał początek wiekowej przemowy, którą cytowali mistrzowie Jedi, przydzielając padawanów. Odwieczna regułka nigdy się nie zmieniła, dlatego też młodzi uczniowie zazwyczaj znali ją już na pamięć, gdy była wypowiadana. To dawało im chwilę by pogrążyć się w myślach. W tamtym momencie olbrzymia radość i pewność siebie delikatnie przygasała i zastępował ją strach i niepokój, obawy o to czy, aby na pewno zasługują na taki tytuł. W głowach nastolatków krążyło wiele pytań. Czy są godni by nosić warkoczyk padawana? Czy podołają takiej wielkiej odpowiedzialności? Czy nie zawiodą? Czy ich mistrzowie będą z nich dumnie? Czy przeżyją wojnę lub co ważniejsze czy ich przyjaciele przeżyją. Mimo iż zostanie padawanem było wielkim sukcesem niosło za sobą także konsekwencje i wielkie obowiązki. 
             Tak to się zawsze zaczynało. Od przemowy Wielkiego Mistrza Jedi, który podnosił rangę z nic nie znaczącego adepta na padawana. To od tamtej chwili tak na prawdę zaczynali istnieć. Nastawał tak wyczekiwany przez nich czas, gdy mogli udowodnić czego się nauczyli w świątyni. Między uczniami, a ich mistrzami nawiązywała się więź, która mocno ich do siebie przywiązywała. Każda relacja mistrz - uczeń była inna, oddzielna. Nie można porównywać ich do siebie. Podczas szkolenia uczniowie mogą udowodnić swoją silną wolę, ponieważ to właśnie na nich najmocniej oddziaływać będzie ciemna strona Mocy. 
           Mianowano na ten stopień wielu młodocianych Jedi, a teraz, gdy panuje wojna w galaktyce w szeregach uczniów znaleźli się między innymi: Ahsoka Tano, Shara Lonato, Cherry Kaulitz, Lucas De-vale i Matthew Lewins. Pięć oddzielnych charakterów, które nic ze sobą nie łączy. Mające inne morale i priorytety. Nie znający się zbyt dobrze i będących w różnych relacjach między sobą. Nic ich ze sobą nie wiązało. Byli po prostu piątką padawanów ale...
Moc zapragnęła by ich drogi się skrzyżowały.
Jak się skończy, gdy obcy sobie Jedi staną razem w obliczu zagrożenia?
Czy nowi przyjaciele przetrwają trudy związane z wojną w galaktyce?
Czy podołają zadaniom jakie będą otrzymywać?
Czy nie skusi ich potęga ciemnej strony?
To wie tylko Moc.

niedziela, 25 grudnia 2016

Witajcie!



Na pewno uważacie mnie za niezdecydowaną.

I co tu się dziwić?

Wracam i za chwilę ponownie zamykam bloga, bo chce utworzyć nowego...

Wiem, że macie już dość moich humorków, ale to, że zaczynam tego bloga może przynieść same plusy.

Nie miałam pomysłu by poprowadzić wątki z tamtego, a było ich dużo.

Był to mój pierwszy blog i nie miał fabuły, więc nie miałam tak na prawdę co kontynuować, ale obiecuję, że będę od czasu do czasu wstawiać na nim jakieś one-shoty.

A więc mam nadzieję, że mi to wybaczycie i będziecie czytać tego bloga.

Kiedy już mi wybaczyliście to serdecznie was witam!

Zapewne zauważyliście to cudne tło, które jest dziełem z
http://wioskaszablonow.blogspot.com/

A więc to tyle na dzisiaj.

1 stycznia dodam pierwszy rozdział, a do tego czasu powstaną różne zakładki.

Pozdrawiam
NMBZW




Część 1:
Bajka o Śmierci