wtorek, 10 stycznia 2017

Rozdział 2




Matthew Lewins:

Właśnie zrozumiałem, dlaczego wszyscy uważają misje polityczne za najgorsze zło.
 - Ile jeszcze? - mruknąłem pod nosem, oparty o ścianę. To zdecydowanie jest moje najgorsze zadanie. Zerknęłam na mojego mistrza, lecz on wydawał się skupiony i odprężony. Przyglądał się całemu wydarzeniu ze spokojem. Chciałbym się stąd wyrwać, ale nie ma szans by Obi-wan Kenobi się na to zgodził. Mój mistrz nie wiadomo czemu bardzo dużą wagę przykładał do misji dyplomatycznych.
Po pół godzinie nareszcie posiedzenie dobiegło końca, a my podchodzimy bezgłośnie do senatorki Pantory Riyo Chuchi, którą mamy zadanie chronić.
 - Pani senator - odezwał się Kenobi do stojącej do nas tyłem pantorianki. Dziewczyna na nas spojrzała, spoglądając przez ramię. Uważałem to za przegięcie, że mistrz zwraca się co niej per pani, bo była w moim wieku. Zgarnęła ręką potrzebne dokumenty i kiwnęła głową, że możemy iść.
 - Mój padawan - przemówił zatrzymując nastolatkę - odeskortuje panią do rezydencji. Ja natomiast muszę załatwić pewną sprawę - dodał nacisk na ostatnie słowo, a senator kiwnęła powoli głową. Obi-wan wychodząc posłał mi jedno z tych swoich spojrzenie.
 - Jest pani gotowa pani senator? - spytałem ze stoickim spokojem tak jak wcześniej mój mistrz, choć pragnąłem mieć już to z głowy.
 - Tak, ale musimy coś po drodze załatwić i mów mi Riyo. - Posyła mi krótki uśmiech.
 - Mam za zadanie odeskortować pa... cię - poprawiam się - do apartamentu.
 - Słyszałam twoje wytyczne, ale muszę coś zrobić i jeśli nie chcesz nie musisz mi towarzyszyć. Nie potrzebuję niańki. - Przeszła obok mnie kierując się do wyjścia.
 - Gdyby tak było to nie musiałbym tu teraz przebywać - powiedziałem.
 - Masz coś lepszego do roboty?
 - Niż przebywanie z upierdliwą księżniczką? Tak - odparłam pewny siebie.
 - Senator - poprawiła mnie, a ja przewróciłem oczami.
 - Ale zachowujesz się jak jakaś księżna...

Shara Lonato:

Dolatujemy właśnie na Corellie, a Luke jest milczący jeszcze bardziej niż zwykle. Wykonuje swoje czynności jak robot. Nie zwraca na nic większej uwagi. Kiedy wychodzimy z nadprzestrzeni naszym oczom ukazuję się piękna planeta. Podziwiam jej majestatyczność, gdy Lucas nawet nie zerka za okno. Luke zaczyna majstrować przy urządzeniu namierzającym, aby ustawić namiary na miejsce lądowania. Nie zwracam większej uwagi na chłopaka tylko rozkoszuję się cudownym horyzontem. Niespodziewani przez statek przechodzi wstrząs i rozlega się głośny alarm, a czerwone światła zapalają się na suficie. Słyszę huk oraz wybuchy. Przez nieoczekiwany zwrot akcji upadam na ziemię. Widzę z ukosa, że mój towarzysz dość mocno uderza głową w panel kierowniczy, ale nie traci przytomności. Jak najszybciej próbuję wstać nie przewracając się i w towarzystwie wielu kolejnych wstrząsów podchodzę do fotela.
 - Lu... - zaczynam patrząc na chłopaka trzymającego się za głowę i wstukującego coś w klawisze. Z rany na jego głowie leci krew, ale na szczęście nadal kontaktuje.
 - Zostaliśmy zaatakowani. Trafili prawy silnik. Za 2 minuty stracimy zasilanie i spadniemy w dół. Nie zatrzymam uszkodzeń, a do stolicy nie dolecimy - informuje, wpatrzony w monitory.
 - Co z lewym silnikiem? - Patrzę na chłopaka.
 - Za słaby. Eksploduje za max 15 minut. Musimy lądować - stwierdza, a przez statek przechodzą kolejne turbulencje - zapnij pasy - dopowiada.
 - Rozbijemy się? - pytam retorycznie, wykonując polecenie nastolatka.
 - Oby nie - odpowiada. Łapiemy za stery w chwili gdy statek zaczyna spadać w dół.
 - Miały być 2 minuty? -  Krzyczę, by mógł mnie usłyszeć w panującym chaosie, ciągnąc ster w górę, aby wyrównać lot.
 - Stój - powstrzymuje mnie jego ręką - musimy spaść, odbijemy się tuż przed samą powierzchnią.
Ledwo go słyszę przez hałas pracującego silnika, ale kiwam głową. Jego plan wydaje mi się niedorzeczny, ale on się bardziej zna na rzeczy. Zaczynamy spadać z ogromną prędkością. Z przodu statku tworzy się tarcza ognia, a ciśnienie robi się coraz wyższe. Z paneli zaczyna się kopcić co nie ułatwia nam widoczności. Przez moją głowę przebiegają najciemniejsze scenariusze. Zauważam, że zbliżamy się do jakiegoś lasu. Jesteśmy coraz bliżej i bliżej... Na sygnał nastolatka podnoszę krążek do góry próbując razem z nim wyrównać lot...
Huk.
Ciemność.
Odgłos tłuczonego szkła.
Ból.
Cisza.



---
Bum
Piękny koniec.
Matt na Pantorze, Luke i Shara na Corellie a Ahs i Cherry lecą do Kamino a później na Mandalore.
A ja muszę ich wszystkich umieścić w tym samym miejscu...
Ehhh to będzie trudne.
Ale jak zawsze zapomniałam się przywitać!
Hejo ludy hejo!
Co do pojawiania się rozdziałów przewiduje 1 na tydzień ale to jeszcze nie oficjalna wersja. Nie mam weny więc to tyle.

Niechaj Moch Będzie z Wami Robalami!
Buziaczki xx



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Część 1:
Bajka o Śmierci